Opowiem wam jedną historię która wydarzyła się mojej przytulance. Było to lata temu a bohater któremu przedstawiona jest ta notka odpoczywa na strychu w drewnianej skrzyni i czeka by odkryć swą magię przed innymi dziećmi. Dostałam go od dziadka na moje dziewiąte urodziny. Był to czas, gdy ciężko było dostać w sklepie jakąś ładną zabawkę. Otrzymany prezent był dużym białym pluszowym misiem, który na prawym uszku miał przyszytą łatkę koloru czerwonego, oczka miał z czarnych guziczków a nosek i usteczka miał wyszyte niteczka. To był wspaniały miś z którym nie rozstawałam się ani na chwilę. Promyczek bo tak go nazwałam, zniknął pewnego jesiennego dnia. Zostawiłam go gdzieś i nawet nie wiedziałam gdzie. Postanowiłam że rozwieszę ogłoszenie. Narysowałam dwadzieścia prac z podobizną Promyczka i napisałam gdzie oddać zaginionego misia. Swoje obklejanie plakatami rozpoczęłam na płocie zakładu składy węgla Sopot, gdzie od pewnego czasu uruchomione zostało wysypisko śmieci. Rozklejałam na przystankach i na drzwiach szkoły i remizy strażackiej. Trzy dni później zapukał do drzwi listonosz, który dostarczył do mnie paczkę. Nie wiedziałam co będzie w środku. W pudełku był cały czarny Promyczek i list. Pierw popłakałam się ze szczęścia, ze mój ulubieniec się odnalazł, wytuliłam go mocno. Później odczytałam list. To było niesamowite ale cały zaszyfrowany był w języku Morse’a. Trochę czasu mi zajęło odszyfrowanie. Okazało się że mojego Promyczka przyniósł do domu jakiś piesek, gdzie jego właściciela gdy go zobaczyła wyrzuciła go do śmietnika. Tam trafił na wysypisko skład węgla Sopot. Ujrzał go na hałdzie śmieci pracownik składów węgla Sopot i spakował do torby. Wracając natknął się na moje ogłoszenie. Bardzo się wzruszył i postanowił czym prędzej odesłać mi mojego przyjaciela. Promyczek przebył długą drogę, zmoknięty i brudny ale wreszcie do kochającej go właścicielki bez zęba na przedzie.